środa, 17 września 2014

Ca va? Ca va!

Regent Street Bed & Breakfast w Miramichi to kolejny świetny pensjonat, w którym spaliśmy. Niestety z wczorajszych atrakcji wróciliśmy bardzo późno, a rano musieliśmy szybko pozbierać się i ruszyć w podróż, dlatego nie mieliśmy okazji na dłuższą rozmowę z właścicielami. Niemniej jednak dom jest piękny, śniadania przepyszne i miła atmosfera.
 

Celem dzisiejszego dnia jest akadyjska wioska z XVIII wieku leżąca na Półwyspie Akadyjskim ok 1,5h drogi od Miramichi. Ciekawie było podróżować przez północne krańce Brunszwiku i porównywać je z południem, które zwiedzaliśmy kilka dni temu (najtrudniej było przyzwyczaić się do francuskiego, który jest tutaj wszechobecnie panującym językiem). Jechaliśmy malowniczą trasą przy Zatoce Świętego Wawrzyńca zwaną Acadian Costal Drive i oznaczaną gwiazdą. Gwiazdą, ponieważ symbol ten namalowany na francuskich barwach narodowych jest nieoficjalną flagą tego regionu.

Pierwsza francuska osada w Akadii została założona w 1604 roku, liczyła 120 osób i od tego momentu rozpoczęła się kolonizacja Kanady przez Francuzów. Podstawą gospodarki był handel, głównie futrami, ale mimo to Akadia nie była w stanie zapewnic sobie samowystarczalności żywieniowej, była uzależniona od Francji i pozostawała daleko za podobnymi do niej koloniami brytyjskimi. Francja musiała zrzec się praw do Akadii na rzecz Wielkiej Brytanii w wyniku traktatu kończącego hiszpańską wojnę sukcesyjną (1713r) a obszar ten został przemianowany na Nową Szkocję. Akadianie wyruszyli więc na północ osiedlając się na obszarze Nowego Brunszwiku. To właśnie tam znajduje się skansen, do którego zmierzamy.
Zgromadzono tu ok 45 budynków z całego półwyspu aby pokazać życie w akadyjskiej osadzie w latach 1770-1890. Droga przez skansen to ok 1,5 kilometra i należy przeznaczyć na nią ok godziny (poza sezonem). W połowie września część domów jest zamykanych, a bilety dzięki temu są tańsze (honorowane są także legitymacje ISIC). O życiu Akadyjczyków opowiadają przewodnicy w kostiumach z epoki, urządzają też pokazy pracy w różnych warsztatach.
Udało nam się wejść do domu stolarza, do zakładu produkującego mąkę, zwiedziliśmy maleńki kościół. Następnie przeszliśmy do nowszej części (przełom XVIII i XIX wieku) i oglądaliśmy pięknie odrenomowany hotel i sklepy, zawitaliśmy też do zakładu zajmującego się wyrobem piecy i rzeczy ze stali. Ze skrawków właściciel zrobił dla mnie gwizdek :)

Wioska z pewnością jest sporą atrakcją półwyspu i trudno do niej nie trafić (kierunkowskazy pojawiają się już wiele kilometrów przed). My jednak zdecydowanie bardziej wolimy obcowanie z naturą :)

Jadąc dalej Acadian Costal Drive mija się ciekawy obiekt: wyspę otoczoną urwistymi skałami wystającymi spośród fal. Była ona kiedyś częścią lądu, a obecnie teren ten nazywa się Pokeshaw Park w miejscowości Grande-Anse.

Jadąc więc dalej przy kawałkach Cheta Fakera (wybiera się ktoś z Was na jego listopadowe koncerty w Krakowie bądź Warszawie?) zboczyliśmy z malowniczej trasy akadyjskiej aby dotrzeć na dobrze nam już znaną Transcanada Highway. Nią prościutko dotarliśmy do Riviere-du-Loup nad legendarną, pojawiającą się chyba w każdej indiańskiej historii, rzeką Świętego Wawrzyńca. Stamtąd mamy już zaledwie 200 km do francuskojęzycznego Quebec. Będzie to też ostatnie 200 km, które spędzimy w naszym dzielnym samochodzie, z którym zdążyliśmy się już zżyć.

Wszystkie pocztówki już wysłaliśmy. Dajcie znać jak dotrą :)
Pozdrawiam i całuję dziś wyjątkowo 3M: Macieja, Magdę D. I Magdę Cz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz