niedziela, 21 września 2014

Hockey: Making dentists rich since 1875

Dojechaliśmy do Quebec. Rozstaliśmy się z naszą czerwoną strzałą i dalszą część trasy będziemy pokonywać transportem publicznym. Planuję przygotować dla Was osobny post o wypożyczaniu samochodu w Kanadzie, jak się do niego przygotować, wskazówki na drodze i jak uniknąć wlepienia dodatkowych opłat.



Winna jestem również opis miasta Quebec (w prowincji o takiej samej nazwie) i z pewnością się on pojawi, ale z racji tego, że w tym mieście spędziliśmy w sumie 3,5 dnia (2,5 przed wyprawą do Nowego Brunszwiku i 1 po) należy mu się dokładniej przygotowany post.
Tymczasem w Quebec wsiedliśmy do pociągu Via Rail i w przeciągu 3h pokonaliśmy prawie 300 km prosto do Montrealu.



Odprawa pociągu była podobna jak samolotu: ważenie bagaży (nasze walizki powiększyły się już o 1/3, a główne zakupy jeszcze przed nami!), sprawdzanie biletów, brakowało tylko bramek bezpieczeństwa. Pociąg był bardzo wygodny: wagon bezprzedziałowy, spora przestrzeń na nogi, rozkładane stoliki, duża i schludna łazienka. Zabukowaliśmy go jeszcze będąc w Polsce, dzięki temu bilet był dużo tańszy.



W Montrealu, podobnie jak w całej prowincji Quebec głównym językiem jaki słyszy się na ulicach jest francuski. Mieliśmy jeden dzień na zwiedzenie miasta, więc pewnie nie uda mi się napisać nic więcej niż to co można znaleźć w przewodnikach. Zaczęliśmy od głównego punktu programu (to właśnie dzięki niemu zdecydowaliśmy się odwiedzić to miasto) a mianowicie Centre Bell: lodowisko Montreal Canadiens i Hall of Fame gwiazd MC, ale też pozostałych MVP NHL.



National Hockey League zaczyna się dopiero od października i żałuję bardzo, że nie sprawdziliśmy tego przed wyjazdem. Na pewno zabukowalibyśmy bilety na 2 tygodnia później. W każdym razie słynna Hall of Fame wciąż stała dla nas otworem (mają zniżki dla studentów). Przywykliśmy już do tego, że większość atrakcji zwiedzamy całkiem sami i nikt nie przeszkadza nam w oglądaniu koszulek i innego sprzętu hokeistów. Przeszliśmy przez historię drużyny, poznaliśmy najbardziej zasłużonych zawodników, wzięliśmy udział w quizie i oglądaliśmy krótkie filmiki. W muzeum było przygotowanych sporo miejsc do ciekawych zdjęć, ale Hall of Fame w Toronto jest znacznie większe i posiada więcej interaktywnych atrakcji.




Przechodzając się po handlowej dzielnicy Montrealu - Centre Ville podziwialiśmy olbrzymie wieżowce. Zeszliśmy również do podziemnego miasta, w którym znajdują się sklepy, hotele, restauracje, bary, muzea, teatry, kina, uniwersytet, a nawet lodowisko. Można nazwać to równoległym światem, w którym życie toczy się głównie zimą, gdzie mieszkańcy chowają się przed mrozem. Miasto połączone jest kilkoma stacjami metra i jest największą tego typu podziemną siecią na świecie (liczy ponad 32 km).




Korzystając ze słonecznego dnia udaliśmy się na Mont-Royal - piętrzącą się w środku miasta górę z kapitalnym punktem widokowym. Wspinają się mijało nas sporo uprawiających jogging ludzi. Z góry roztaczał się typowo miejski krajobraz, sporo wieżowców o ciekawych kształtach i prostopadłe ulice. Gdy przejdzie się odrobinę na wschód roztacza się widok na Centrum Olimpijskie, z kolei po przejściu na zachód – na Kościół Świętego Józefa, który jest najwyższym punktem Montrealu.





Zeszliśmy z góry wprost do Vieux-Montreal czyli Starego Miasta. Podczas spaceru jego ulicami podziwialiśmy Bazylikę Notre-Dame, urokliwe hotele i po wstąpieniu do kilku sklepów z pamiątkami kupiliśmy NIC. Dotarliśmy do jednego ze słynnych w Kanadzie marketów – Marche Bonsecours – miejsce gdzie wystawiają się lokalni rzemieślnicy i można zaopatrzyć się w mniej standardowe pamiątki. W dzielnicy Vieux-Port de Montreal, do której doszliśmy można przejść się przy zagospodarowanym brzegu rzeki Św. Wawrzyńca i wstąpić do licznych obiektów: Centre des Sciences de Montreal (centrum nauk napakowane interaktywnymi urządzeniami pomagającymi poznać jak działa świat, coś na kształt naszego Centrum Nauki Kopernik w WAW), Pointe-a-Calliere (muzeum archeologii i historii Montrealu) oraz podziwiać rozciągający się widok montrealskich wysp: Ile Sainte-Helene i Ile Notre-Dame. Sam spacer przyprawił nas również o dreszczyk grozy, ponieważ zostaliśmy zaczepieni przez… zombie. Po kilku pierwszych sekundach strachu dowiedzieliśmy się, że są przejazdem wraz ze swoim domem strachów. Trzeba przyznać, że przebrania mieli bardzo realistyczne, my jednak nie chcieliśmy przerywać poznawania ostatniego miasta w prowincji Quebec jakie mieliśmy w planie.

Przechadzając się po ulicy Sainte-Catherine zauważyłam koszulkę Sidney’a Crosbiego wiszącą w oknie. Okazało się, że był to olbrzymi sportowy bar MOST VALUABLE PLAYERS, do którego wręcz musieliśmy wejść. Wewnątrz jest wiele zdjęć i autografów nie tylko najlepszych hokeistów, ale też sportowców innych dziedzin.


Wieczorem odwiedziliśmy ulicę Saint-Denis, która znana jest z wielu barów i studenckiego klimatu. Znaleźliśmy świetny bar z wyjątkowym piwem robionym na miejscu – 3 Brewers. Polecamy 



Po ostatnim nocnym przejściu przez miasto zapakowaliśmy się do autobusu i wróciliśmy do naszego zaprzyjaźnionego Toronto.




Pozdrawiam gorąco!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz